Rabczańskie Wieści Pozarządowe

Gazeta Wyborcza tropi rabczański smog.

Gazeta Wyborcza – Duży Format ”W dymie uzdrowisk” Michał Olszewski  26.03.2014

To nie ja dymięW słynnym uzdrowisku Rabka-Zdrój (specjalizacja: choroby układu oddechowego i krążenia), wszystko na to wskazuje, nie ma tematu. Ciepły dzień, lekki wiatr z zachodu, lada chwila przyjdzie wiosna. Grubo poniżej normy. Po wyremontowanym za, bagatela, 20 milionów złotych parku zdrojowym przeciągają kuracjusze.

– Za wcześnie pan przyjechał po prostu. Trzeba mierzyć od siedemnastej, jak ludzie w piecach zaczynają palić – wyjaśnia Urszula Gargas, zabiegana właścicielka największego składu opału w okolicy. Na czarnym od miału podwórzu przy ulicy Poniatowskiego piętrzą się certyfikowane sortymenty surowca z KWK „Wieczorek”. Gargasowie, jak twierdzą, sprzedają tylko najlepszy węgiel. Żadnych mułów, miałów i zasiarczonego towaru z Rosji. Licznik pokazuje tylko nieznaczne przekroczenie normy.

Był taki moment w drugiej połowie lat 80., kiedy Rabka zaczęła odchodzić od węgla. Władze złożyły obietnicę, że mieszkańcy dostaną dopłaty do kosztów gazu, więc Rabka zaczęła się gazyfikować na potęgę. Zlikwidowano stare kotłownie w blokach i największych sanatoriach, w Cegielskim, Szebeście, Instytucie Gruźlicy. Na gaz przeszli również Gargasowie.

– A potem ceny poszły w górę i rozpoczął się odwrót – dołącza Jan Gargas. – Ci, co polikwidowali piece, znowu zaczęli je zakładać. No i śmieci. Kiedyś z odpadów do pieca szła tylko tektura. Jak ludzie zaczęli oszczędzać, w palenisku lądowało wszystko: butelki, szmaty, reklamówki. Tu w okolicy jest trochę producentów butów, kapci. Ścinki z butów też świetnie się palą. No i ekogroszek wszedł. Tyle ma wspólnego z ekologią co te plastiki. Ten z Ukrainy, najtańszy, jest tak zasiarczony, że śmierdzi jak z dna piekła.

Gargasowie też wrócili do węgla. Mają jeden z większych domów w tej części miasta, więc w sezonie zimowym zużywają nawet 13 ton.

Jadę do urzędu miasta. Z rurką wystającą przy gardle muszę wyglądać jak pacjent jednego z sanatoriów.

– I jak? Jakim powietrzem oddychają urzędnicy? – pyta Ewa Przybyło, burmistrz Rabki.

– Dzisiaj idealnym.

– No widzi pan, mnie się w ogóle wydaje, że tu jest nieźle. Ale zgadzam się co do jednego: Rabka odeszła od gazu. Z 5 tysięcy gospodarstw domowych większość ogrzewa domy węglem i nie mogę mieć o to do mieszkańców pretensji. Jeśli uznajemy, że uzdrowiska są ważne dla całego kraju, niech rząd wymyśli system dopłat, dzięki którym mieszkańcy będą mogli wrócić do bardziej ekologicznych rodzajów paliwa.

Pytam o palenie śmieciami i jakość węgla. Podobno akcja uświadamiająca dała efekt, a odkąd ruszyła segregacja śmieci, butelki nie lądują już w piecach. A jakość paliwa? Cóż, strażnicy miejscy interweniowali swego czasu na stacji kolejowej w Chabówce. Kolejarze kupili węgiel tak zasiarczony, że okolice dworca każdego popołudnia tonęły w gęstym żółtym dymie. Ale straż mogła się wypchać – surowiec był legalny.

Burmistrz Przybyło: – A może to samochody tak trują?Po zmroku wracam na ulicę Poniatowskiego, tak jak sugerowali Gargasowie. To strefa B uzdrowiska. W myśl ustawy nie można w niej prowadzić działalności, która negatywnie wpływa na właściwości lecznicze miejscowości.
Stężenie rośnie, przekracza dobową normę czterokrotnie. Samochodów nie widać.

Nad Poniatowskiego kotłują się kłęby gęstego dymu, w pomarańczowym świetle lamp płyną w dół, w kierunku Kawiarni Zdrojowej, niżej położonych pensjonatów i willi. Pachnie palonym plastikiem, mokrym drewnem, drapie w gardle. Z drewnianego domu przy Poniatowskiego wychodzi góral w czapce głęboko nasuniętej na czoło i sunie do mnie przez mgłę. – Kumorowicz Józef – przedstawia się.- Co to pan robi? – pyta z ciekawością przez furtkę, widząc, jak w świetle latarni spoglądam na ekran. Młody owczarek łasi się do jego nóg.

– Powietrze badam.

– I co? Tragedio?

– Zgadza się. Czym pan pali w piecu?

– Jak to czym? Koksem, najtaniej wychodzi. Ale to nie ja dymię. Pan popatrzy na ten kumin.

Zadzieram głowę. Sąsiad Kumorowicza wystawił wysoki dom ze ślepą ścianą. Z góry na podwórko spływa brunatny, śmierdzący opar. – Brykietem hajcuje. I tak co wieczór, a jak pogoda nieakuratna, to i do rana się utrzyma. A rano znowu. Ale my tu przyzwyczajeni. Lepsze to niż marznąć w chałupie, nie?

Jadę na Traczykówkę. To dzielnica nowych domów jednorodzinnych. Nie da się oddychać. Zatrzymuję się na herbatę u Edwarda Żurka. Inżynier, człowiek świadomy ekologicznie, pali miałem (jak twierdzi, umiejętnie), a wodę grzeje kolektorem słonecznym. Jego sąsiedzi używają węgla brunatnego, kamiennego, ekogroszku, gdy podczas mrozu nadchodzi przyducha, lepiej nie wychodzić z domu. Dmuchnie wietrzyk i przesuwa się wszystko nad centrum.

Licznik warczy cicho na balkonie. Ponadgodzinny pomiar nie zostawia wątpliwości: dobowa norma przekroczona jest dziesięciokrotnie.

I jeszcze powrót do parku zdrojowego. Ostatni spacerowicze wracają do domu. Z willi przy Orkana 20 na wyremontowany park, tężnie i oddział kardiologiczny wali gęsty dym. Przez godzinę stężenie jest tak wysokie, że w części parku należałoby ogłosić alarm smogowy. Co dzieje się w tym miejscu, gdy przychodzi mróz i do pieca trzeba dokładać częściej?

 

Ryszard Listwan, małopolski WIOŚ:
– Rozesłaliśmy niedawno po naszych uzdrowiskach propozycję przeprowadzenia specjalistycznych pomiarów. Żeby zdiagnozować problem i pomyśleć nad rozwiązaniami.Gotowość współpracy wyraziła tylko Rabka.

Udostępnij

O autorze